Dziennik, Gazeta Prawna
Z posłem Adamem Szejnfeldem rozmawia Paweł Różyński
Mój ulubiony absurdalny przepis to zakaz sprzedaży piwa w pociągach krajowych, podczas gdy dopuszcza się ją w międzynarodowych, np. EuroCity. Albo taki: kierowca mający prawo jazdy kategorii D, uprawniające go do kierowania autobusu, nie może prowadzić samochodu osobowego. Ma pan swój typ?
Piwo w pociągach, to również mój ulubiony absurd. Dlatego zaproponowałem jego likwidację w ustawie deregulacyjnej. Natomiast inny przykład: osoba, która przychodzi do apteki, by wykupić receptę, jeśli na niej nie wpisano numeru PESEL, nie otrzyma leku. Nawet, jeśli przedstawi urzędowy dowód osobisty, w którym jest nie tylko jej imię, nazwisko, adres zamieszkania, ale właśnie PESEL. Musi wrócić do tego samego lekarza, nie innego, by wpisał brakujący numer. Po co w takim razie mamy dowody osobiste? Można by śmiać się, gdyby nie chodziłoby o pacjentów, a więc ludzi chorych, często w podeszłym wieku, niepełnosprawnych, a mimo to odsyłanych od okienka do okienka, od lekarza do aptekarza i z powrotem.
Czy staliśmy się już krajem absurdów?
W takim samym stopniu, jak wiele innych na świecie. W każdym bowiem możemy znaleźć podobnie idiotyczne przykłady. Przy wieloletnich pracach Unii Europejskiej nad przepisami mającymi uregulować standardy lusterek wstecznych w ciągnikach rolniczych, banalne wydaje się już określanie długości i koloru marchwi, czy krzywizny banana. Świat się rozwija, unowocześnia, życie się komplikuje, zwiększa się sfera nieistniejących wcześniej zagrożeń, ale i społecznych oczekiwań. Ten tygiel niestety wszędzie na świecie generuje kolejne regulacje, wytwarza następne nadregulacje. Często psioczymy na to, co jest u nas i chwalimy to, co jest gdzie indziej, ale kompletnie tego nie znamy. W ubiegłym tygodniu na przykład jeden z przedsiębiorców opowiadał mi, jak opieszałe są urzędy skarbowe w Hongkongu, uznawanym przecież za prymusa wolności gospodarczej. Od półtora roku tamtejszy urząd nie załatwił jego sprawy, a urzędnicy przerzucają się z nim papierkami. Wydaje koszmarne pieniądze na prawników i loty do Azji i ma już tego dosyć. Inny chwalił mi natomiast kontakty z urzędami w Niemczech, ale za to zaklinał się, że zamknie swoje interesy we Włoszech, bo tam załatwianie spraw to koszmar. Gdy z kolei byłem w USA na spotkaniu z kilkuset lokalnymi przedsiębiorcami, narzekali na amerykańską biurokrację i wskazywali, ile czasu i papieru pochłania np. otwarcie zakładu fryzjerskiego. Wszędzie ludzie psioczą na biurokrację, ale to nie może być usprawiedliwienie. Powinniśmy z absurdami walczyć.
To skąd się biorą bezsensowne i uciążliwe przepisy? Kto za nimi stoi?
Grupy interesów. Urzędnicy, politycy, organizacje społeczne, korporacyjni lobbyści… Wszyscy mają swój udział w biurokratyzowaniu państwa i tworzeniu bzdur legislacyjnych. Dlatego tak trudno z nimi walczyć. Każdy przepis jednym przeszkadza i żądają jego usunięcia, a innym odpowiada i blokują zmiany. Często próbuje się pogodzić sprzeczne interesy, jak ogień z wodą. Innym razem opozycja wprowadza poprawki, które wypaczają sens zmian i dziurawią prawo. Świat się rozwija, unowocześnia, życie się komplikuje, powstają nowe zagrożenia. Wszystko chcielibyśmy mieć ściśle określone w prawie, jakby na świecie nie istniał zdrowy rozsądek. A ja jestem zwolennikiem zdrowego rozsądku, a nie kagańca z paragrafów.
W Polsce zmiany miało przynieść powołanie komisji sejmowej „Przyjazne państwo”. Tymczasem po czterech latach działalności jej wyniki są mierne.
Bo wzbudzono poważne oczekiwania społeczne, a okazało się, że jest w tym wiele propagandy i bardzo mało treści w postaci ważnych projektów ustaw, które zmieniałyby sytuację obywatela. Błędem było postawienie głównie na efekt medialny. Ważniejsza była liczba ustaw, a nie ich waga. „Sto ustaw, na sto dni”, „najwięcej posiedzeń wśród sejmowych komisji”, wspinaczka po stertach aktów z Dzienników Ustaw i podobne happeningowe pokazy, zastępowały sprawy merytoryczne. Szkoda, bo członkowie komisji pracowali z pasją i bardzo solidnie, zwłaszcza na początku, opracowując kilkadziesiąt ustaw. Niestety, cała akcja spaliła na panewce i teraz mam trudne zadanie odbudowania autorytetu tej komisji.
Może PO sama jest sobie winna, wyznaczając początkowo na jej szefa showmana Janusza Palikota?
Być może już wcześniej, u zarania kadencji Janusz Palikot miał plan wykorzystania komisji „Przyjazne państwo” do skoku w wielką politykę. Taką, którą chciał robić samemu, w swojej partii, a nie z nami. Nie wiem. W każdym razie, przerost formy nad treścią, permanentny happening, spowodowały, że szczytna idea „Przyjaznego państwa” stała się satyrą, którą wielu dzisiaj wyszydza. Etykietka została przyklejona mocnym klejem.
Szybko pan ją odklei?
Gdy zostałem jesienią ubiegłego roku przewodniczącym komisji, zastałem puste szuflady. Wszystko trzeba było zacząć od nowa. Nie mamy już całej kadencji przed sobą, lecz jedynie kilka miesięcy pracy. Dlatego nie uda nam się naprawić całego świata. Dlatego pracuję nad przygotowaniem pakietu zmian, który nazwałem „Polak w Polsce”. W jego ramach powstaną rozwiązania prawne podzielone tematycznie: „Polak w urzędzie”, „Polak w sądzie”, „Polak u lekarza”, „Polak w firmie”, „Polak w sklepie”, „Polak w domu”, „Polak na budowie”, czy „Polak w banku”. Nad pierwszymi projektami już pracujemy, np. przepisami kodeksu spółek handlowych, partnerstwa publiczno-prawnego, handlu, czy służby zdrowia.
W rankingu Banku Światowego pod względem warunków do prowadzenia biznesu Polska zajmujemy 70 pozycję za Białorusią. W kategorii wolność gospodarcza Heritage Foundation dało nam 72 miejsce. Jak możemy poprawić nasze notowania?
Trzeba to robić systemowo, kompleksowo i zdecydowanie. A mianowicie z jednej strony należy poprawiać prawo obowiązujące, co czynimy, ale z drugiej strony należy koniecznie i jak najszybciej zmienić system stanowienia prawa w Polsce, bowiem daje on dzisiaj zbytnią łatwość ciągłego psucia przepisów. Oprócz jednak tych działań są koniecznie i takie, które wpływać będą na zmianę mentalności urzędniczej w naszym kraju. Potrzebne są więc także programy edukacyjne. Jasność i stabilność przepisów prawa, dialog społeczny, transparentność procedur, minimalizm urzędniczej uznaniowości, audyt zewnętrzny w administracji…. to są cele, które musimy sobie postawić do zrealizowania w najbliższym czasie.
A co dalej z „jednym okienkiem”, gdzie osoba rozpoczynająca działalność gospodarczą miała wszystko załatwić? Ten sztandarowy projekt PO zbiera straszne cięgi.
„Jedno okienko” zostało dobrze zaprojektowane, ale jak często w Polsce bywa, przepisy sobie, a ludzie sobie. Najsłabszym ogniwem w administracji i procedurach wciąż jest człowiek, urzędnik. Niewiele osób wie o nowych możliwościach i z nich korzysta, a urzędnicy odsyłają, jak kiedyś, swoich petentów od okienka do okienka, zamiast załatwiać za nich ich sprawy. To skandal. Ponadto, „jedno okienko” było pomyślane tylko jako rozwiązanie przejściowe. Już w tym roku chcemy wprowadzić możliwość zakładania firmy przez Internet, czyli tzw. zero okienka. Nie mogę jednak zgodzić się z totalną krytyką formalności związanych z zakładaniem firm w Polsce. Mimo pewnych niedociągnięć znajdujemy się wśród nielicznych krajów, gdzie można rozpoczynać działalność gospodarczą praktycznie od ręki, po złożeniu dokumentów, nie czekając na zakończenie całej procedury. Docenił już nas za to Bank Światowy awansując w tej kategorii o 26 miejsc w górę.
To dlatego rozpoczynacie teraz akcję prezentująca dorobek rządów PO-PSL pod hasłem „odkłamywacz”? Opozycja i tacy ekonomiści, jak Leszek Balcerowicz, zarzucają Platformie brak reform.
Zrobiliśmy naprawdę wiele, ale nie potrafimy przebić się z tym do społeczeństwa. W ostatnich trzech latach tylko w dziedzinie przedsiębiorczości wprowadziliśmy np. ponad 30 udogodnień dla biznesu. Zderegulowaliśmy prawo, np. zamieniając obowiązek przedstawiania licznych zaświadczeń na zwykłe oświadczenia, radykalnie ograniczyliśmy zakres kontroli fiskusa w firmach, wprowadziliśmy do prawa domniemanie uczciwości podatnika, dorozumianą zgodę administracji, możliwość zawieszenia działalności gospodarczej oraz po wielkich bojach z opozycją, także odpowiedzialność urzędniczą. Zmieniliśmy też przepisy ustawy o rachunkowości, by łatwiej i taniej małe firmy realizowały swoje obowiązki wobec fiskusa, ustanowiliśmy partnerstwo publiczno-prawne i upadłość konsumencką, obniżyliśmy do minimum wymagany kapitał założycielski spółek kapitałowych, by łatwiej i taniej można by je zakładać… Mógłbym wymieniać godzinę nowe rozwiązania wprowadzone „Pakietem na rzecz przedsiębiorczości”, ale i tak stawiany jest nam zarzut, że nic nie robimy. Czy te wszystkie zmiany są nic niewarte? Zaproponowałem więc „odkłamywacz”, by walczyć z plagą chwastów w polskiej dyskusji publicznej, jakimi są nieprawdziwe informacje i nieuzasadnione oceny.
A czym jest „Odkłamywacz”?
Nie ma prawie dnia, by opozycja nie twierdziła, iż nic nie robimy. Tym głosom wtórują niektórzy komentatorzy, a niekiedy i media. Przekaz nie jest kreowany na podstawie wiedzy, czy na zasadzie oceny prawdziwej rzeczywistości, lecz na potrzeby wykreowania nieprawdziwego wizerunku rządzących. Chodzi o totalne negowanie wszystkiego i wszystkich oraz zaszczepianie stereotypowego myślenia – „nic nie robią”, „niczego nie zrobili”, „niczego już nie zrobią”. Stereotyp negacji, gdy już się natomiast zagnieździ w świadomości społecznej, jest jak chwast trudny do wyplenienia. Zaproponowałem więc „Odkłamywacz”, by walczyć z plagą chwastów w polskiej dyskusji publicznej. Pierwszym tematem była przedsiębiorczość, ale będą następne.
Tyle, że można było zrobić więcej. Pracowaliście nad zmianami prawa wiele lat, a pakiet deregulacyjny w tym czasie mocno się skurczył, np. nie zlikwidowano wielu koncesji, a pracodawcy dalej muszą, co miesiąc wystawiać RMUA.
W Polsce zlikwidowaliśmy już większość koncesji. Zostało ich tylko siedem. Nigdy w życiu nie słyszałem postulatu, aby zlikwidować np. koncesję na budowę kopalni węgla pod miastem, czy produkcję materiałów wybuchowych albo na lotnictwo pasażerskie. Jeśli natomiast chodzi o mniej uciążliwą reglamentację, jak np. zezwolenia, czy pozwolenia, to ich zakres zdecydowanie ograniczy uchwalona ostatnio ustawa deregulacyjna. Przyjąłem zasadę, że wszystko, co zgłoszą sami przedsiębiorcy do zlikwidowania, a nie będzie się to kłóciło z przepisami międzynarodowymi i bezpieczeństwem, na przykład życia, czy zdrowia, to należy zlikwidować albo ograniczyć. Jeśli chodzi o RMUA i inne obowiązki informacyjne, to ma je znieść lub ograniczyć projekt ustawy przygotowywany w ramach programu „Lepsze prawo”. Zresztą, to jest świetny przykład, jak w Polsce trudno jest znieść wiele obowiązków. Za zniesieniem bowiem lub ograniczeniem sprawozdawczości w ramach ubezpieczeń społeczny są np. organizacje pracodawców, ale jednocześnie radykalnie sprzeciwiają się temu organizacje pracobiorców. Mamy więc pat.
Likwidujemy absurdy, a biurokracja i tak rozrasta się. Tylko za rządów PO-PSL w administracji zwiększono zatrudnienie o 70 tys. osób mimo wielokrotnych zapowiedzi, np. premiera o redukcjach.
Administracja publiczna to także administracja samorządowa. Największy przyrost pracowników i płac, obserwowany jest właśnie tam, a rząd nie ma prawa wpływu na autonomiczne gminy, czy powiaty. Jeśli chodzi o administrację państwową, to przypomnę, że gdy postanowiliśmy zamrozić płace, zostaliśmy totalnie skrytykowani, a gdy chcieliśmy zredukować ustawowo zatrudnienie, to prezydent zgłosił wątpliwości konstytucyjne. W Polsce najczęściej myli się albo utożsamia administrację z biurokracją. To nieporozumienie. W Europie znajdziemy wiele krajów o bardziej rozbudowanej administracji od polskiej, ale nie jest ona tam ciężarem dla obywateli, lecz pomocą. Ma bowiem służyć obywatelowi, pomagać mu i zastępować go, a nie gnębić. Walczyć więc trzeba z biurokracją, a nie administracją.
Jeden z największych problemów biznesu i zwykłych obywateli to fatalnie działające sądownictwo. Czy sprawy rzeczywiście muszą średnio trwać aż 800 dni?
Dopóki nie uporami się z przewlekłością pracy sądów i przedłużającą się egzekucją wyroków, dopóty nie będziemy mieli sprawnej gospodarki i Polaków zadowolonych ze swojego państwa. To bariera rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Rząd pracuje już nad zmianami, np. na ukończeniu są prace nad wprowadzeniem menedżerskiego systemu zarządzania sądami, okresowych ocen pracy sędziów, kadencyjności prezesów i wiceprezesów sądów oraz konkurencyjnego systemu kwalifikacji kandydatów na sędziów. Do tej pory rozdzielono stanowiska ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, wprowadzono system dozoru elektronicznego i utworzono e-sądy, do których wpłynęło prawie 700 tys. spraw. Z tego prawie 650 tys. już rozstrzygnięto. Niebawem ruszy nagrywanie rozpraw, czyli tzw. protokół elektroniczny. Parlament pracuje nad ustawą, która umożliwi udostępnienie informacji z KRS przez Internet. Dla przedsiębiorców natomiast najważniejszą chyba zmianą będzie możliwość zakładania spółki z o.o. przez Internet w 24 godziny w ramach tzw. Sądu 24. Ubolewam jednak, że nasi biznesmeni w zbyt małym stopniu korzystają z istniejących możliwości – z sądownictwa arbitrażowego i mediacji, które są szybsze, zwykle też tańsze i bardziej profesjonalne od sądów gospodarczych.
Kilkudziesięciu posłów z pana komisji nie udźwignie ciężaru odbiurokratyzowania gospodarki. Szefowa Lewiatana Henryka Bochniarz proponuje powołać ministerstwo przedsiębiorczości. Czy to dobry pomysł?
Firmy potrzebują wsparcia władz i samorządów, działań programowych, promocyjnych, edukacyjnych, legislacyjnych, finansowych. To mógłby być dobry przedmiot działania potencjalnego ministerstwa przedsiębiorczości. Jednak to samo może realizować również istniejące Ministerstwo Gospodarki. To więc raczej sprawa strategii wyboru struktury organizacyjnej Rady Ministrów i kompetencji poszczególnych resortów.
Ministerstwo Gospodarki skończyło właśnie prace nad własnym projektem ustawy deregulacyjnej. Przewiduje m.in. szybszy zwrot nadpłaconego VAT i ułatwienia dla firm w rozliczaniu się z fiskusem. Czy minister Waldemar Pawlak rywalizuje z komisją „Przyjazne Państwo”?
Byłbym szczęśliwy, gdyby każdy resort ścigał się w propozycjach deregulacji i dereglamentacji ze mną i z innymi resortami. Byłbym szczęśliwy, gdyby moja komisja nie miała w końcu co naprawić w polskim prawie i praktyce. Chyba jednak do tego jeszcze mamy daleko. Dlatego zależy mi nie na rywalizacji ale na współpracy. Prowadzę ją obecnie na przykład Ministrem Sprawiedliwości, Ministrem Zdrowia, czy Ministrem Finansów, więc dlaczego nie miałbym takiej owocnej współpracy uprawić z również z Ministrem Gospodarki, czy Ministrem Pracy?… Ja jestem za.
Przeforsował Pan kary dla urzędników za błędne decyzje. Nie boi się Pan, że będą się teraz bać podejmować jakiekolwiek decyzje i sparaliżują gospodarkę?
Chodzi o odpowiedzialność nie tyle za błędy, ale za świadome działanie niezgodne z prawem i to noszące znamiona rażącego naruszenia prawa. Czy do tego doszło, decyduje organ wyższego szczebla bądź NSA. Nie będzie więc tu żadnych wątpliwości. Całe postępowanie wyjaśniające ma prowadzić organ niezależny od administracji. Chodzi o to, by szwagrostwo, kumoterstwo czy solidarność urzędnicza nie przeszkadzały w postępowaniu.
Tylko, że urzędnicy skarbówki już domagają się od Ministerstwa Finansów grupowego ubezpieczenia OC. Wszyscy się ubezpieczą i hulaj dusza…
Nie wyobrażam sobie takiej możliwości. Czy jeśli ktoś weźmie łapówkę za to, że bezprawnie rozstrzygnie jakąś sprawę, to będzie od konsekwencji się mógł ubezpieczyć? Przecież byłoby to niezgodne z prawem. To trochę tak, jakby złodziej mógł ubezpieczyć się od więzienia, wykupując OC na wypadek wpadki. Jestem jednak przekonany, że nie będziemy karać urzędników, lecz ta ustawa zdyscyplinuje jedynie ich w pracy. Muszą być świadomi, że poniosą odpowiedzialność osobistą, finansową, a nie wyłącznie służbową, czy dyscyplinarną, a więc enigmatyczną i bardzo rzadko w Polsce stosowaną.
Czy ułatwianie życia obywatelom i walki z biurokracją nie powinniśmy zacząć od samych posłów, którzy mnożą złe i niespójne przepisy?
Nie obwiniajmy za wszystko posłów. W Sejmie często zdarza się psucie prawa, ale równie często poprawia się tam źle wcześniej napisane przepisy. Na przykład w ostatniej ustawie deregulacyjnej wprowadziliśmy aż ponad sto ulepszeń, ale opozycja przegłosowała także trzy poprawki, które są w mojej ocenie niekonstytucyjne. To, co jest u nas złe i z czym ja się nie zgadzam, to tworzenie prawa poprzez pryzmat złych ludzi i złych sytuacji, nawet gdy mogły wystąpić tylko potencjalnie, a ich szkodliwość byłaby niewielka. Dlatego mamy „biegunkę legislacyjną”. Jeszcze dobrze jedna ustawa nie wejdzie w życie, to już ją nowelizujemy, bo wpadła nam do głowy następna rzecz, którą chcielibyśmy uregulować. I tak w kółko. Pamiętam, gdy rząd w 2008 roku przyjął zasadę minimum legislacji, minimum ustaw, to byliśmy biczowani, nie tylko przez opozycję, ale i media, że nic nie robimy. Gdy więc nastąpił wysyp nowych przepisów, to podnosiło się larum o nadregulacji.
Biznesmeni poświęcają jedną trzecią czasu na mitręgę w urzędach, obywatele urywają się z pracy, by coś załatwić, inwestorzy rezygnują. Lewiatan policzył, że nadmierna biurokracja kosztuje nas 60 mld zł rocznie.
To możliwe. Tylko przepisy związane z przyjętą właśnie ustawą deregulacyjną pozostawią w kieszeniach obywateli i przedsiębiorców kilkanaście miliardów złotych rocznie. Czas bowiem to pieniądz, a nowe prawo zmniejszy czas, jaki do tej pory musieliśmy poświecić naszym obowiązkom wobec państwa i samorządu. Kolejna planowana ustawa ma zmniejszyć obowiązki informacyjne biznesu, które są obliczane na ponad 30 mld zł. To wszystko przełoży się na wyższy wzrost gospodarczy.
Przedsiębiorcom marzy się powrót do ustawy Wilczka obejmującej kilka kartek papieru. Może tędy droga?
Jak mi pokażą taki demokratyczny kraj na świecie o nowoczesnej, skomplikowanej technologicznie gospodarce, a zarazem rozbudowanych prawach obywateli, to uwierzę, że można cofać się w czasie. Na razie nie znam takiego precedensu. Według mnie, prawo powinno być przejrzyste, stabilne i przyjazne, wtedy będzie pomocą a nie przeszkodą. Głoszę potrzebę stanowienia prawa lekkiego, ramowego, opartego na modelu anglosaskim, ale tworzone prawo według polskiej doktryny jest nadal sztywne i bezwzględne. Nie występuje w nim coś, co nazywam „zdrowym rozsądkiem”. Codzienność natomiast nie jest rzeczywistością paragrafów. Największym moim przeciwnikiem w zmianie praktyki legislacyjnej nie są tylko politycy i urzędnicy, ale również przedstawiciele polskiej nauki i doktryny prawa.
Ostatnio uchwalona ustawa deregulacyjna zamienia zaświadczenia na zwykłe oświadczenia. Niesie to jednak pewne ryzyko – może zwiększyć skalę oszustw, np. przy wyłudzaniu pomocy społecznej.
Od ścigania oszustw są odpowiednie służby. To takie czysto polskie – nic nie róbmy, bo ktoś oszuka. Przestańmy się wreszcie bać o nadużycia, a zaczynimy pozytywnie myśleć, jak ludziom ułatwić życie. Ustawa deregulacyjna buduje nową relację na linii państwo – obywatel, zwiększając służebną rolę administracji. Skalę zmian widać na kilku liczbach. Będzie odnosiła się rocznie do około miliona przedsiębiorców i ok. 5 milionów osób niebędących przedsiębiorcami. Tylko z urzędów skarbowych pobiera się rocznie ok. 8,5 mln zaświadczeń, a przy sprawach socjalnych składa się ich ok. 6 mln. Ale pamiętać należy, że nowa ustawa oprócz wprowadzenia kultury oświadczeń, zredukuje też liczbę zezwoleń, pozwoleń i licencji. Umożliwi przekształcenie osoby fizycznej oraz spółdzielni pracy w spółkę oraz ustanawia leasing konsumencki. Niesie za sobą wiele dobrych rozwiązań.
Trudno sobie wyobrazić deregulację w gospodarce bez odblokowania korporacji zawodowych. Kiedy wreszcie do tego dojdzie?
Chcemy odblokować niektóre zawody i ułatwić w związku z tym dostęp obywateli do tańszej i bardziej powszechnej usługi. Jako klasyczny przykład mogę podać konieczność rozluźnienia rygorów korporacyjnych, jeśli chodzi o pośrednictwo handlu nieruchomościami. W Sejmie natomiast obecnie pracujemy nad otwarciem zawodów prawniczych – adwokatów i radców prawnych.
Ograniczeniem biurokracji i likwidacja złych przepisów to nie wszystko. Czy państwo powinno wspierać biznes?
Im więcej wolności, tym więcej przedsiębiorczości. A więc im mniej państwa tym lepiej rozwijająca się gospodarka. Państwo musi być jednak aktywne w niektórych dziedzinach. Na pewno należy kontynuować prywatyzację, by gra na wolnym rynku zastąpiła grę polityków w wolny rynek. Państwo powinno także wspierać, zwłaszcza małych przedsiębiorców i rozwój gospodarczy poprzez inwestycje w infrastrukturę z jednej strony oraz wdrażanie nowych technologii i upowszechnianie innowacyjności z drugiej strony. Dzisiaj konkurencyjna gospodarka jest bowiem oparta na wiedzy. Innym fundamentalnym zadaniem państwa jest ochrona konkurencji oraz konsumentów a także rola regulatora określonych rynków, np. energii, telekomunikacji, leków… Po dwudziestu latach przemian czas także wreszcie na nowoczesny system promocji gospodarczej Polski za granicą i wspieranie tam naszych firm.