Od czasów Kazimierza Wielkiego Polska nie przechodziła tak gigantycznej modernizacji!
Gazeta Finansowa – z Adamem Szejnfeldem rozmawia Roman Mańka
Mijają cztery lata kadencji obecnego rządu, jakie działania, zwłaszcza w zakresie finansów publicznych i gospodarki, tego gabinetu, jak i całej koalicji, wskazałby Pan, jako najbardziej pożądane, doniosłe? Co należy uznać za największe sukcesy?
Zacznijmy od finansów publicznych, gdyż ta sfera jest ciągle krytykowana. Uważam, że w obecnej dekadzie jest to rząd, który zrobił najwięcej dla uporządkowania polskich finansów. Pomijam tu wcześniejsze rządy, w których uczestniczył prof. Leszek Balcerowicz, bo to jest fenomen reformatorski pierwszej dekady. Tak więc w ostatnim dziesięcioleciu żaden inny rząd nie jest porównywalny z gabinetem Donalda Tuska. To my wreszcie wdrażamy reformę finansów publicznych, ale całościowo i kompleksowo. Wspomnę chociażby to, co się teraz dzieje, a więc o konsolidacji finansów publicznych. To my także wymyśliliśmy i wprowadzamy takie rozwiązania, jak reguła wydatkowa. W tym obszarze jesteśmy nowatorscy w skali Europy i już inne kraje biorą z nas przykład. Reguła ma na celu stabilizację wydatków, a także obniżanie deficytu. To my też jesteśmy rządem, który nie tylko (tak jak poprzednicy) mówi o budżecie zadaniowym, ale go po prostu z roku na rok wdraża. Fachowcy wiedzą, że budżet zadaniowy nie jest czymś, co można wprowadzić od razu, stanowi on bowiem szeroki pakiet przedsięwzięć. Jego poszczególne elementy należy wprowadzać więc etapami i robimy to. Kolejnym przykładem jest wieloletnie planowanie finansów publicznych. Jest to coś, o czym wszyscy mówili przez całe lata, ale nikt nie wprowadził. My to robimy już od tego roku. Tak newralgiczna sprawa, jak deficyt finansów publicznych ulegnie dzięki temu poważnej redukcji. Chcemy, aby w 2012 r. wyniósł 37 mld zł, w 2013 r. – 30 mld zł., a w 2014 r. – 27 mld. Już teraz pokazujemy więc, jaki przyjmujemy kierunek na przyszłość. To dobitnie dowodzi, iż jesteśmy ekipą, która z roku na rok chce zbijać deficyt i wzmacniać finanse państwa. To nie jest nowość w naszych działaniach, ponieważ robiliśmy to do tej pory. Również w poprzednich latach pierwszym problemem, którym się zajmowaliśmy było zmniejszanie deficytu budżetowego, pomimo że cały otaczający nas świat – zwłaszcza w warunkach wielkiego kryzysu – pogłębiał rozmiary deficytów budżetowych, a opozycja w Polsce domagała się od nas także jego zwiększenia. Dzisiaj krytykuje się nas za dług publiczny, ale wczoraj Ci sami ludzie domagali się zwiększenia wydatków państwa i zaciągania nowych zobowiązań. W tym obszarze najlepiej widać obłudę i hipokryzję krytyków obecnego rządu. Także to my wreszcie wprowadziliśmy reformę systemu emerytalnego. Dziś mówi się tylko OFE, a przecież obszar ten stanowi zaledwie część reformy całego systemu emerytalnego. Jesteśmy więc pierwszym rządem od dziesięciu lat, który powiedział dość, jeżeli chodzi o emerytury pomostowe. Gdyby poprzednie ekipy zrealizowały to zadanie, to nasz budżet byłby dzisiaj bogatszy o wiele miliardów, a dług publiczny mniejszy. Zrobiliśmy to w obliczu strajków i demonstracji. Jako pierwsi zainicjowaliśmy – choć może faktycznie w ograniczonym zakresie, ale jednak jako pierwsi – reformę KRUS-u. Pomimo sprzeciwu naszego koalicyjnego partnera, który jest oponentem zmian w tym obszarze, rząd Tuska miał odwagę „wsadzić nogę między drzwi i futrynę”. Teraz te drzwi będzie trzeba uchylać jeszcze szerzej. Najbogatsi rolnicy zostali więc w ramach KRUS-u objęci innymi zasadami. Zresztą, także sama modernizacja OFE stanowi najlepszy dowód na to, że podejmujemy konieczne decyzje nawet, gdy są one kontrowersyjne, niepopularne, politycznie niebezpieczne. Dlaczego? Bo mamy pełne przekonanie, co do słuszności i potrzeby tych zmian. Inną dziedziną jest gospodarka. W tej sferze chciałbym zwrócić uwagę na działania na rzecz bezpieczeństwa energetycznego Polski. Nigdy – a mówię to z całą odpowiedzialnością – nie zrobiono więcej w tej dziedzinie niż za czasów tego rządu. I to niezależnie, czy weźmiemy pod uwagę energetykę konwencjonalną opartą na węglu, energetykę odnawialną, energetykę jądrową, czy też podsektor paliw płynnych – ropę i gaz. Dotyczy to działań w zakresie mocy wytwórczych, przesyłu i magazynowania. Największą jednak sferą zmian stała się przedsiębiorczość. Wprowadziliśmy ułatwienia dla przedsiębiorców w zakresie podejmowania a szczególnie prowadzenia działalności gospodarczej. W ostatnich trzech latach tylko w dziedzinie przedsiębiorczości wprowadziliśmy np. ponad 30 udogodnień dla biznesu. Zderegulowaliśmy prawo, np. zamieniając obowiązek przedstawiania licznych zaświadczeń na zwykłe oświadczenia, radykalnie ograniczyliśmy zakres kontroli fiskusa w firmach, wprowadziliśmy do prawa domniemanie uczciwości podatnika, dorozumianą zgodę administracji, możliwość zawieszenia działalności gospodarczej oraz po wielkich bojach z opozycją, także odpowiedzialność urzędniczą. Zmieniliśmy też przepisy ustawy o rachunkowości, by łatwiej i taniej małe firmy realizowały swoje obowiązki wobec fiskusa, ustanowiliśmy partnerstwo publiczno-prawne i upadłość konsumencką, obniżyliśmy do minimum wymagany kapitał założycielski spółek kapitałowych, zlikwidowaliśmy też „areszty wydobywcze”.
Ale jednej z fundamentalnych, sztandarowych obietnic, którą Platforma Obywatelska prezentowała w kampanii wyborczej, nie udało się zrealizować – nie wprowadzono podatku liniowego. Dlaczego to funkcjonujące w wielu krajach rozwiązanie nie zostało implementowane w Polsce?
Gdybym chciał zacytować klasyka, to musiałbym powiedzieć, że to jest oczywista oczywistość. Nie znam nikogo w PO, kto był zwolennikiem podatku liniowego, a odszedł od tej idei.
Czyli jest to postulat nadal w programie PO obecny?
Oczywiście! Dla wielu z nas to nie tylko marzenie, ideał, ale materialna wartość. Trzeba jednak pamiętać, iż marzenia, a przede wszystkim twarde plany, można realizować tylko w sprzyjających okolicznościach. Do tej pory takich nie było. Mam tu na myśli nie tylko miniony kryzys, ale też stanowisko świętej pamięci prezydenta. Tenże przecież oficjalnie zapowiadał, iż ustawy o podatku liniowym nie podpisze. Również wszystkie partie w Sejmie poza PO, są temu przeciwne. Jak więc można winić nas za bark możliwości wprowadzenia tego systemu, skoro wszyscy byli i są przeciwni. Gdy chcemy więc kogoś krytykować, to powinniśmy dbać, aby krytyka taka była uczciwa. A uczciwa krytyka to taka, która pokazuje także i to, co było dobrze i w pełni wykonane, jak i to, co zrealizowano tylko częściowo, albo wcale. Ważne jest również uwzględnienie kontekstu danej sytuacji dla proponowanych zmian.
Na przykład, okręgów jednomandatowych nie wprowadziliście, Senatu też nie zlikwidowaliście.
Okręgi jednomandatowe wprowadziliśmy i do Senatu i do gmin. Tyle na razie udało nam się wywalczyć, i u koalicjanta, i u opozycji. Natomiast, by zlikwidować Senat, trzeba zmienić konstytucję. I znów mamy wszystkich przeciwko sobie. Konkluzja z tego oto taka, że wyborcy w jeszcze większej masie muszą nas poprzeć, byśmy mogli rządzić samodzielnie.
Zakładając hipotetycznie, że Platforma Obywatelska wygra najbliższe wybory parlamentarne i utrzyma się przy władzy – czy można liczyć, że wprowadzicie podatek liniowy w następnej kadencji?
Wszystko zależeć będzie od tego, jak będzie rozwijać się gospodarka. Ja dam inny przykład, bardziej realny niż sprawa podatku liniowego, mianowicie wejście do strefy wspólnej waluty.
Właśnie. Euro miało być w 2012 r., później mówiło się o kolejnych datach, ale to jednak chyba nadal daleka perspektywa?
Owszem, wejście Polski do strefy euro miało być może mniej barier na swojej drodze niż idea podatku liniowego…
Miała jedną poważną barierę – Kaczyńskiego…
Strefa euro?
Tak!
Ale podatek liniowy też… tylko, że strefa euro mniejsze. Bo w sprawie podatku liniowego prezydent powiedział kategorycznie, że nie podpisze ustawy, a w przypadku euro kręcił nosem. Podobnie, jak zresztą wielu innych polityków w Polsce do czasu niedawnej konferencji programowej PiS, gdzie prezes Jarosław Kaczyński przerwał dyskusję i rozwiał wątpliwości – powiedział, że przez najbliższe 20 lat w Polsce ma być utrzymana złotówka, mało tego, ma to być trzecia waluta Europy. Przecież to jest śmieszne.
Więc?…
Proszę zwrócić uwagę, nawet gdy się posiada determinację, żeby daną ideę zrealizować, nie zawsze się to udaje. I nie dlatego, że się nie chce, nie dlatego, że się jest nieudolnym, nie dlatego, że się nie wie jak to zrobić, tylko dlatego, że kontekst jest niesprzyjający, okoliczności po prostu nie pozwalają. Mówiliśmy już o tym. Gdyby nie światowy kryzys, to wprowadzilibyśmy Polskę do strefy euro. Wejście do strefy euro jest bowiem bardzo ważne. Jednak nie sam cel jest najważniejszy. Najważniejsze jest dochodzenie do niego! Spełnienie kryteriów z Maastricht pozwoli uzyskać niesamowicie korzystne efekty dla państwa, finansów publicznych oraz przedsiębiorców. I to jest najważniejsze! Natomiast fakt, czy wejdzie się tam rok wcześniej, czy później jest wtórny, aczkolwiek nie można tego bagatelizować. Ważne jest wejście do tego ekskluzywnego klubu, ale jeszcze ważniejsze jest to, co się z tym wiąże ekonomicznie oraz gospodarczo. Idziemy w tym kierunku. Na razie musimy zmniejszyć deficyt budżetowy. Robimy to.
Pan mówi o ograniczeniu deficytu budżetowego, o ograniczeniu długu publicznego, a jednocześnie prof. Leszek Balcerowicz wywiesił zegar, który każdego dnia pokazuje, jak ten dług błyskawicznie wzrasta… A wielu ekonomistów mówi wprost, że rozmiary długu publicznego dramatycznie się powiększyły za kadencji obecnego rządu. Jaka jest odpowiedź PO na tego typu argumenty?
Przede wszystkim bardzo się cieszę, że prof. Balcerowicz ten zegar wywiesił. Uważam, że on nie jest skierowany do nas, czyli do rządu i większości parlamentarnej, tylko do obywateli i do opozycji. Chodzi o to, by wreszcie opozycja, która nieustannie wychodzi z populistycznymi hasłami – dajmy na to, dajmy na tamto – i nigdy nie mówi skąd wziąć środki na finansowanie tych żądań, mogła się w tym „liczniku Balcerowicza” przejrzeć, jak w lustrze. Niech zobaczą siebie w tych liczbach, niech zobaczą, jak to każdy nieodpowiedzialny postulat zamienia się w liczbę powiększającą dług. Niech wreszcie opozycja się przyzna, że sama chce większego długu. Gdyby bowiem rządziła, to dług publiczny byłby jeszcze większy. Nie wiem, czy wtedy zegar Balcerowicza nie rozsypałby się w puch, z tego populistycznego nakręcania skali oczekiwań.
Czy to znaczy, że rząd nie ulega populistycznym żądaniom opozycji?
Zrobiliśmy podliczenia – bardzo uczciwe, bez naciągania, łatwo weryfikowalne – efektu finansowego dla budżetu państwa, realizacji planów i deklaracji zapisanych w programie PiS-u. I okazało się, że gdyby propozycje tego ugrupowania były realizowane, to łączny deficyt budżetowy w Polsce byłby dzisiaj wyższy o 150 mld zł. Ja nie znam żadnego elementu programu w wydaniu PiS-u, bądź SLD, który działałby na rzecz oszczędności, racjonalizacji wydatków, zwiększenia efektywności finansów publicznych. Wręcz przeciwnie. Programy tych ugrupowań są przepełnione deklaracjami i obietnicami, które gdyby doszło do ich realizacji, to drastycznie pogłębiłyby dzisiejsze trudności państwa. Dlatego uważam, że „zegar Balcerowicza” jest skierowany nie do nas, lecz do nich. Ale jest skierowany również do obywateli, bo populizmu nie jest dość tylko w środowiskach politycznych. Populistyczne oczekiwania występują oczywiście także po stronie wyborców. A ja chciałbym, by wyborcy jesienią powiedzieli: – „nie, nie chcemy u władzy ugrupowań, które będą zwiększać dług publiczny, które będą zadłużać nie tylko nas, nasze dzieci, ale i naszych wnuków”. Rząd Donalda Tuska wprowadza natomiast mechanizmy, które mają zredukować dług publiczny z pozycji 7,9 proc. do ok. 3 procent. To jest nasza odpowiedź na „licznik Balcerowicza”. Zrealizujemy to mimo, że mamy świadomość, iż jest to zadanie bardzo trudne.
Niektórzy ekonomiści mówią, że wręcz nierealne.
Tak, to jest nieprawdopodobnie trudne. Jednak nie będę już się upierał. Nawet jeżeli będzie 3,3 proc. zamiast 3 proc. – jak powiedział premier Tusk w jednym z wywiadów – to i tak będzie rekord świata. Dług publiczny mamy wysoki i nie ma co tego negować. Wiemy dlaczego… Między innymi dlatego, że był kryzys, a z drugiej strony weszliśmy w największą fazę rozwoju Polski w historii. Nie chciałbym tu mówić zbyt pompatycznie, ale dzisiaj brałem udział w posiedzeniu sejmowej komisji, w której uczestniczył również burmistrz miasta Kowal. Chwalił się, że Kowal jest miastem, w którym urodził się Kazimierz Wielki. Miałem przez chwilę skojarzenie dotyczące czasów Kazimierza Wielkiego i obecnej sytuacji naszego państwa. Otóż od czasów Kazimierza Wielkiego Polska nie przechodziła tak gigantycznej modernizacji. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że jesteśmy największym placem budowy w Europie Nie mam takich danych, ale mógłbym zaryzykować twierdzenie, że relatywnie również na świecie. Trudno sobie wyobrazić, żeby można realizować takie gigantyczne zadanie inwestycyjne w warunkach drastycznego ograniczania długu. Musieliśmy się więc na coś zdecydować. Jeżeli priorytetem dla naszego rządu – nawet abstrahując od światowego kryzysu – była rozbudowa infrastruktury, a załóżmy hipotetycznie, że alternatywą byłoby cięcie wydatków inwestycyjnych dla ograniczania długu, to nawet ja, przeciwnik zwiększania zadłużenia bym powiedział: „budujmy drogi i autostrady, bo kiedyś skończymy je budować, a dzięki nim będziemy zarabiać na zwrot zaciągniętych zobowiązań”.
Czyli lepiej budować kosztem wzrostu zadłużenia? Tak robił Gierek…
Nie. Ja powiedziałem wyraźnie – „gdyby założyć taką hipotezę” – że trzeba byłoby wybierać pomiędzy niskim poziomem długu publicznego, a impasem inwestycyjnym, zapóźnieniem infrastrukturalnym, utratą funduszy unijnych i zacofaniem Polski. Na szczęście nikt u nas aż tak dramatycznego wyboru nie musiał dokonywać. Czyli, uczciwe postawienie spraw powinno mieć następującą figurę: dług i owszem jest bardzo wysoki, ale z jednej strony mamy gigantyczny, najwyższy od kilkudziesięciu lat kryzys światowy i z drugiej strony najwyższy w historii Polski rozwój inwestycyjny. Czyli nie lubię tego długu, nie akceptuję, nie toleruję go, ale jest on uzasadniony. Takie postawienie sprawy rozumiem, bo dokładnie taka jest sytuacja. A jeżeli ktoś mówi w abstrakcji od tej sytuacji, bądź posługuje się uogólnieniami, uproszczeniami, to albo podchodzi do tematu nieprofesjonalnie, albo nieuczciwie.
Ale kryzys też nas dotknął, bo było odejście od przewidywanej, prognozowanej, inaczej mówiąc naturalnej stopy wzrostu. Jeżeli chodzi o produkcję przemysłową i PKB to były spadki?
Czyli podejmowane przez Was decyzje były świadomym wyborem?
W ekonomii prawo względności jest mocno ograniczone. A więc albo ktoś chciałby mieć niski dług, ale za to mało rozwoju i recesję gospodarczą, albo dobry wzrost gospodarczy, dobry rozwój, budowaną infrastrukturę, ale podwyższony dług publiczny. Z tej fazy obecnie już wychodzimy i chcemy ten dług radykalnie ograniczać w krótkim czasie. Proszę zwrócić uwagę, na przykład jeżeli mówimy o infrastrukturze, to w sferze dróg gminnych oraz powiatowych mieliśmy wybudować 1800 km dróg, w ramach tak zwanych „schetynówek”, a ostatecznie wybudowano prawie 3 tys. km. Łącznie w drogach gminnych i powiatowych mieliśmy wybudować 6 tys. km dróg lokalnych, a w sumie skończy się – bo to jest już przesądzone – 8 tys. km, a więc 2 tys. więcej. To przecież kosztuje żywe pieniądze. Na przyrost ilość budowanych dróg w Polsce jednak nikt nie narzeka, ale zapomina się kosztem czego to się dzieje.
Rozmawiałem z wieloma ekonomistami z różnych stron: i takimi, którzy są zagorzałymi zwolennikami Platformy Obywatelskiej i takimi, którzy są krytykami. Oni obawiają się o przyszłość Polski. Mówili o zagrożeniach demograficznych, strukturalnych, energetycznych. Ale jednocześnie każdy z nich komplementował dokument ministra Michała Boniego „Polska 2030”, twierdząc, że to powinna być strategia rozwoju naszego kraju. Jaka jest przyszłość Polski?
Jestem przekonany, że jeżeli na polskiej scenie politycznej nie zajdą znaczące zmiany, a na świecie nie wydarzy się nowy kryzys, czy nowa tragedia jak w Japonii, to nasza przyszłość będzie rysowała się w dobrych barwach. W każdej dziedzinie bowiem mamy korzystne dla polski plany. Są podjęte i realizowane wieloletnie strategie, a planowanie finansów na lata do przodu, wreszcie ustabilizuje nasz trend wzrostowy. A propos strategii. One mają to do siebie, że długo się o nich dyskutuje, gdy się je tworzy; krótko się o nich mówi, gdy się je uchwala, a potem się w ogóle o nich nie rozmawia, kiedy już są realizowane. No, taka specyfika polskich mediów i dyskusji publicznej. Ale to nie ma większego znaczenia. Po prostu coś, co opinia publiczna już poznała, nie musi być ciągle przypominane. Trzeba pilnować jedynie, by było realizowane. „Polska 2030” jest natomiast bardzo dobrym dokumentem, ale nie posiada według mnie statusu prawnego strategii rządowej, dlatego też nie ma formalnej możliwości, aby był on podstawowym dokumentem Rady Ministrów.
Pan oceniał ten dokument, jak go Pan zaopiniował?
Bardzo dobrze. Zgłosiłem kilka uwag w niektórych sprawach, ale to jest przecież oczywiste. Natomiast, kiedy myślę o przyszłości, nie myślę w kontekście tego dokumentu. Patrzę raczej z niepokojem na to, co się dzieje w świecie, jeżeli chodzi o skutki dla polskiej gospodarki. Gdyby ktoś mnie dzisiaj zapytał o prognozę gospodarczą, czy ekonomiczno-gospodarzą, to chyba odmówiłbym odpowiedzi. Nie pamiętam bowiem takich czasów, w których sprzeczność rozmaitych wskaźników, tendencji, trendów i sytuacji byłaby tak wysoka, jak obecnie. Mówię o świecie, bowiem my przecież gospodarczo jesteśmy już elementem tego świata.
Ta globalna gospodarka staje się coraz mniej przewidywalna?…
Mamy dzisiaj taką oto sytuację. Rozpocznę od Polski – jest bardzo dobrze i w kategoriach obecnego stanu, i w sensie rysujących się trendów wzrostowych na przyszłość. Na tej podstawie można więc powiedzieć, że musi być jeszcze lepiej, ale miałbym poważny problem, żeby to autorytatywnie i nieodwoływalnie stwierdzić. Wszystko bowiem trzeba postrzegać w horyzoncie Polska – Europa – Świat. To już nie jest XIX w., czy połowa XX w., gdzie można było na bazie rynku wewnętrznego stawiać prognozy, co do przyszłości kraju. Nie! Gdy się nie uwzględni uwarunkowań europejskich, czy światowych, to trzeba być ignorantem, aby stawiać prognozy. Jednak krajowe czynniki trzeba brać również pod uwagę. W Polsce mamy bardzo dobrą sytuację. Wartość PKB idzie w górę, poziom produkcji przemysłowej w górę, konsumpcja wewnętrzna w górę, eksport w górę, firmy robią świetne pieniądze – np. za 2010 r. pobiły rekord przychodów, łącznie 107 mld zł – Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie druga w Europie pod względem ilości i wartości debiutów…. Wszystko wygląda bardzo dobrze i nie ma przesłanek negatywnych. A więc można powiedzieć – mówię oczywiście o warunkach krajowych – jest świetnie i będzie jeszcze lepiej. Ale jeżeli już spojrzymy na Europę, to mamy troszeczkę gorszy obraz. Unijny wzrost PKB planowany jest na poziomie 1,7 proc. i nie jest pewny. Poziom zaufania obywateli jest bardziej chwiejny niż u nas. Natomiast ze szczególnym zainteresowaniem należy obserwować sytuację w krajach, które mają znaczenie dla całej europejskiej gospodarki, poprzez swoją pokryzysową sytuację. Mam tu na myśli takie państwa, na przykład jak Hiszpania, Włochy, Grecja, Portugalia, Irlandia, itd. Widzimy po nich, że sytuacja w Europie nie jest jeszcze stabilna. Podobnie na świecie. Na przykład Azja – mamy spadek wzrostu gospodarczego w Chinach oraz w wielu innych krajach azjatyckich, a także ostatnie kłopoty Japonii spowodowane trzęsieniem ziemi. Im będzie gorzej w Japonii natomiast, tym bardziej odbije się to na Chinach, a Chiny obecnie są największym generatorem wzrostu gospodarczego. Europa i Polska mogą więc to odczuć. Pamiętajmy bowiem, że my być może na mamy zbyt zasadniczych powiązań gospodarczych z Japonia, Chinami i innymi krajami Azji, ale już kraje Unii Europejskiej tak. Na przykład, jeśli chodzi o zachodnioeuropejski sektor bankowy. Inny przykład to zamieszki w krajach arabskich i wpływ tych wydarzeń na ceny ropy naftowej. Mamy taką oto sytuację – jest w Polsce dobrze, wszystkie czynniki, które w trendach trzeba byłoby wziąć i uwzględnić pokazują, że powinno być jeszcze lepiej, ale nie można ich izolować od sytuacji europejskiej oraz światowej. Zresztą widać to wahanie i brak przekonania o stabilizacji również po zachowaniach przedsiębiorców. Biznes im idzie dobrze, ale nie inwestują. Póki nie ruszą natomiast inwestycje prywatne, to znaczącego przyrostu nie wygenerujemy. Owszem popyty wewnętrzny jest wysoki, ale potrzebujemy wzrostu inwestycji i co najmniej utrzymania wysokiego tempa eksportu.
Zbliżają się wybory parlamentarne – czy Platforma Obywatelska wygra i z kim ewentualnie stworzy koalicję rządową?
Wszystkie wyniki badań opinii publicznej pokazują, że w sensie wyniku wyborczego, do wielkiej rewolucji na scenie politycznej raczej nie dojdzie. Wybory powinna wygrać PO z dużą przewagą nad PiS-em i jeszcze większą nad SLD. Natomiast, jakie będą konfiguracje powyborcze, to będzie uzależnione od uzyskanej przewagi nad rywalami. Na tym etapie, na pół roku przed wyborami, jestem przekonany, że nic się nie zmieni. Platforma Obywatelska rządzić będzie nadal, miejmy nadzieję, że z tym samym koalicjantem. Jeżeli cokolwiek by się zmieniło, to będziemy prowadzić rozmowy, ale zawsze na fundamencie naszego programu. To jest dla nas najważniejsze. Liczę, że nasz program będzie po wyborach realizowany jeszcze z większą determinacją niż do tej pory, choćby dlatego, że powtórne zwycięstwo w wyborach niebywale silnie – nie tylko wizerunkowo, ale i politycznie – by nas wzmocniło. Mielibyśmy jeszcze poważniejszy argument, aby żądać akceptacji naszego programu od partnerów i opozycji. To byłby pierwszy w ciągu ostatniego dwudziestolecia powtórzony i potwierdzony mandat wyborczy.
****
Adam Szejnfeld – prawnik, czołowy polityk Platformy Obywatelskiej, nieprzerwanie od 14 lat pełniący mandat posła III, IV, V i VI kadencji. Ukończył Wydział Prawa na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. W latach 80. działacz podziemnej „Solidarności”, internowany w więzieniach we Wronkach oraz Gębarzewie. W latach 1990-1998 pełnił funkcję radnego, a także burmistrza miasta i gminy Szamocin. Prowadził też własną działalność gospodarczą. Od listopada 2007 r. do października 2009 r. zajmował stanowisko wiceministra Gospodarki, obecnie natomiast przewodniczy Komisji Nadzwyczajnej „Przyjazne Państwo”.