wywiad na temat projektu ustawy o odpowiedzialności urzędniczej
Z posłem Platformy Obywatelskiej Adamem Szejnfeldem, przewodniczącym sejmowej Komisji Gospodarki rozmawia Błażej Baraniak – Leszczyński.
lipiec 2003
1. Panie Pośle, postulowaliśmy na łamach naszego pisma, aby na nowo przyjrzeć się rozporządzeniu Prezydenta RP z 1932 roku, które wprowadzało do Kodeksu Karnego instytucję odpowiedzialności za tzw. przestępstwa urzędnicze. Był Pan łaskaw jako przewodniczący Komisji Gospodarki zapewnić nas, że utworzono specjalną podkomisję, która zajmuje się tą problematyką.
Adam Szejnfeld: To jeden z kilkunastu punktów mojego programu mającego ograniczyć niekorzystne czy wręcz patologiczne sytuacje na linii urząd-obywatel (urząd-podatnik, urząd-przedsiębiorca). Zaproponowałem komisji ds. zbadania tzw. sprawy Kluski, aby ustawowo, szeroko rozwiązać problem odpowiedzialności urzędniczej. Według mnie to jest w tej chwili sprawa nie cierpiąca zwłoki. Oczywiście nie da się wprost wrócić do rozwiązań obowiązujących przed siedemdziesięciu laty. Dziś mamy do czynienia z nieco innym kontekstem i gospodarczym, i społecznym. Jednak to kuriozalne, żeby bezkarność niektórych urzędników kładła się cieniem na całą służbę publiczną. Państwo musi sprawnie działać, jego funkcjonariusze powinni obywatelowi, przedsiębiorcy służyć a nie przeszkadzać, szkodzić.
2. Jednak powszechnie urzędnicy urzędów państwowych i samorządowych są coraz bardziej postrzegani przez pryzmat afer czy to korupcyjnych czy przez działania wykazujące karygodne zaniedbania albo niekompetencję.
To tak jak z beczką przedniego miodu. Wystarczy łyżka dziegciu, żeby popsuć smak całego miodu. Moim zdaniem mamy ogromną rzeszę uczciwych, kompetentnych urzędników różnych szczebli, ale wystarczy kilka afer, żeby postrzeganie ich w całości było takie, z jakim mamy teraz do czynienia. Dlaczego tak się dzieje? Rzecz jest karykaturalna, ale prawdziwa: najbezpieczniejsze dla urzędnika jest wydanie decyzji negatywnej! Bywa tak, że nagradza się urzędników za takie zachowania i nie ma tu znaczenia żadna logika ani dobro jakiegoś obywatela czy firmy. Do niedawna na przykład w urzędach skarbowych finansowo nagradzano pracowników, którzy wydawali decyzje negatywne dla podatników i tzw. domiary. Konsekwencji złych decyzji bowiem nie ma. Filozofia jest wiec taka (i niestety praktyka) – nagroda będzie tak czy siak, a jeśli negatywna decyzja okaże się błędna, to zostanie poprawiona w drugiej instancji. I tyle! Jedną z metod wpływania na zmianę tej sytuacji jest takie ustawowe rozwiązanie, które spowoduje, że urzędnik zawsze będzie musiał obawiać się osobistych konsekwencji wydania złej decyzji. Rzecz jasna nie zawsze musi się to kończyć rozmową z prokuratorem, ale przecież jest jeszcze wiele innych szczebli służbowych weryfikacji pracy poszczególnych urzędników.
3. Kilka dni temu ogłoszono, że Centrum Legislacyjne Rządu przygotowuje pakiet ustaw, które mają zapewnić obywatelowi bardziej skuteczne egzekwowanie od urzędów roszczeń, które ma pokrywać Skarb Państwa, ale stwierdza się tam, że trzeba oddzielić bezpośrednią osobistą odpowiedzialność urzędników od odpowiedzialności urzędów.
I słusznie, ale samo to rozwiązanie nie może w żaden sposób osiągnąć celu o jaki mi chodzi, a mianowicie – zwiększenia odpowiedzialności urzędnika za wydawanie decyzji niezgodnej z prawem. By tak się stało, urzędnik sam musi, niezależnie od urzędu, odpowiadać za nieprawidłowe decyzje. Moja propozycja jest prosta. W obecnej chwili, jeżeli jakaś decyzja urzędnicza jest zaskarżona do instancji wyższej, jej autor na pewno nie ponosi żadnych konsekwencji. Solidarność urzędnicza jest tak samo ogromna jak w innych grupach zawodowych. Potrzeba zmian, stąd nasze propozycje. Cieszę się, że „Poradnik Handlowca” jest pierwszym pismem, dla którego uchylam rąbka tajemnicy dotyczących obecnych prac w podkomisji. Na czym polega ten kompleksowy projekt? Otóż zakłada się ustawową konieczność zbadania każdej sprawy, która zostanie zaskarżona do wyższej instancji w tzw. postępowaniu wyjaśniającym. To dawałoby gwarancję, że złe decyzje nie byłyby nagradzane, ale wręcz przeciwnie – karane.
4. Kwestie, o których mówimy dotyczą w równej mierze tzw. przeciętnych obywateli, co obywateli-przedsiębiorców, czyli także polskich handlowców. Proszę powiedzieć, czy w bieżących pracach komisji gospodarki, którą Pan Poseł kieruje jest miejsce dla ich reprezentacji?
Praktycznie na co dzień reprezentacja działających na obszarze całego kraju organizacji kupieckich bierze udział w pracach naszej komisji. Przedstawiciele ogólnopolskich organizacji różnych branż są zapraszani na każde posiedzenie komisji. Organizacją handlowców najczęściej goszczącą u nas jest Naczelna Rada Zrzeszeń Handlu i Usług, ale jest jeszcze klika innych organizacji handlowych zapraszanych na komisje poświęcone konkretnym problemom. Poza tym Komisja Gospodarki proceduje nad takimi rozwiązaniami, które będą dotyczyły szerszych grup społecznych. Na przykład – przedsiębiorców. W takich razach opinie środowiska handlowców ma niebagatelne znaczenie i odczuwam, że jest dobry klimat współpracy. Mam nadzieję, że pakiet ustaw regulujących kompleksową odpowiedzialność urzędników uzyska poparcie także kupców. Idzie w końcu nie tylko o odbudowywanie autorytetu państwa, ale też stworzenie jak najlepszych warunków prowadzenia każdego uczciwego biznesu. Dla dobra nas wszystkich.
5. Minister Hausner oświadczył, że to zasługa rządu Leszka Millera, że widać ożywienie gospodarcze. Jak Pan, jako przedstawiciel opozycji parlamentarnej, ocenia tę wypowiedź? Czy owo ożywienie powinno krzepić polskich przedsiębiorców, czyli także handlowców? Czy zapowiada się trwała tendencja wzrostowa?
Opowiem anegdotkę. Kiedy zostałem w 1990 roku burmistrzem, przeglądałem sprawozdanie mojego poprzednika z ostatniego roku jego działalności i dowiedziałem się, że w gminie były przeprowadzone różne inwestycje. Między innymi, podano w tym sprawozdaniu, że wybudowano siedemnaście nowych prywatnych domków jednorodzinnych. Mieszkańcy wybudowali sobie własnym staraniem i za własne pieniądze domy, a naczelnik gminy uznał, że to jego osobista zasługa, a gmina może szczycić się dużymi osiągnięciami „na froncie inwestycji”. To zupełnie analogiczna sytuacja. Fakt, iż mamy lekkie i nie wiadomo o jakiej jeszcze tendencji ożywienie gospodarcze jest bardzo pozytywne, ale sądzę, iż głównie możemy zawdzięczać to samym przedsiębiorcom, w tej liczbie – także ogromnej rzeszy polskich kupców. Sprawa wygląda mniej więcej tak, że polscy przedsiębiorcy przez lata byli poddawani bardzo trudnym do spełnienia rygorom, działali w tak skrajnie niesprzyjających warunkach, że byli po prostu zmuszeni – aby utrzymać się na rynku – do podejmowania drastycznych działań usprawniających ich przedsiębiorstwa. Racjonalizacja naszych przedsiębiorców – ograniczanie kosztów, zwiększanie wydajności pracy, zwiększanie efektywności produkcji – powtarzam, to efekt drakońsko złych warunków funkcjonowania na rynku, ale sam efekt, co tu dużo mówić, jest obecnie dobry. A wiec restrukturyzacja firm z jednej strony i wypchnięciu dużej części produktów i usług na eksport poprzez niezwykle niski popyt krajowy z drugiej strony, dały wzrost gospodarczy. Swój podstawowy jednak udział w tym mają nie tylko firmy średnie ale i te duże, zwłaszcza zachodnie koncerny operujące w Polsce. Tak więc eksport dał impuls prowzrostowy, bo to właśnie eksport nakręca gospodarkę. W tym wszystkim pomógł również wzrost kursu walutowego EURO. Nie widzę tu żadnej podstawowej zasługi rządu lewicy. Wręcz przeciwnie – obawiam się, że gdy nie zmieni się nic w stosunku organów państwa do małych i średnich polskich firm, już niedługo będziemy się cieszyli tym wzrostem. Oby tak nie było.