z Adamem Szejnfeldem rozmawia Ewa Auer
styczeń 2006
1. Zgodnie z przewidywaniami zostałeś „Ministrem Gospodarki” w Gabinecie Cieni utworzonym przez Platformę. Bez wątpienia to dowód na to, że jesteś jednym z liderów tej partii. Czy nie odczuwasz jednak niedosytu, że to ,,tylko’’ Gabinet Cieni, a nie prawdziwy rząd?
W polityce powinien liczyć się profesjonalizm, a nie przysłowiowy „stołek”. Nie mam niedosytu w związku z nie objęciem resortu. Zajmuję się sprawami ekonomii, gospodarki, przedsiębiorczości i rozwoju już od lat. Mógłbym odczuwać lekki zawód tylko wówczas, gdyby PO autentycznie rządząc i obsadzając faktyczny resort gospodarki pominęła mnie w swojej polityce kadrowej, a tak… Nie ma władzy – nie ma rządzenia! Choć warto w tym miejscu powiedzieć, iż ja mam bardzo skrystalizowane – liberalne i zdecydowanie prorozwojowe – poglądy ekonomiczne i gospodarcze, więc nawet w przypadku tworzenia wcześniej lub kiedyś w przyszłości koalicyjnego rządu, to i tak nie wiadomo, czy taki resort zostałby mi przypisany. Moje poglądy bowiem nie wszystkim się podobają i nie do każdej partii pasują. Do obecnie rządzącej raczej nie!
2. Jako czołowy polityk PO, a więc wtajemniczony w to wszystko, co dzieje się w wielkiej polityce w samym centrum w Warszawie, jak oceniasz zachowanie PiS wobec Platformy? Czy lansowana przez PiS teza, że przeszkodą w zawarciu koalicji z PiS jest tylko osoba Donalda Tuska i jego ambicje, jest w jakimś stopniu prawdziwa?
Jestem przekonany, że PiS-owi nigdy nie chodziło o wspólny rząd z Platformą Obywatelską, a na pewno nie od czasu ogłoszenia wyników wyborów parlamentarnych. Strategia braci Kaczyńskich opiera się raczej na rządzeniu samodzielnym, nawet rządem mniejszościowym, w kontekście wiecznego poszukiwania większości dla realizacji swoich, partykularnych celów. Plan przewidywał uchwalanie korzystnych dla siebie ustaw przy pomocy LPR, Samoobrony i PSL-u, przeciwko PO przy jednoczesnym blokowaniu nie pożądanych przez siebie projektów przy pomocy Platformy Obywatelskiej i SLD, przeciwko LPR i Samoobronie. Strategia ta załamała się jednak przy głosowaniu tzw. ustawy becikowej. Wtedy PiS taktycznie wywołał kontrolowany kryzys parlamentarny na bazie procedury budżetowej, by strachem przed rozwiązaniem Sejmu, zdyscyplinować LPR i Samoobronę. Sytuacja trochę wymknęła się spod kontroli partii rządzącej, ale już wraca do sterowności. Wszystko, co się dzieje jest więc fikcją obliczoną na osiągnięcie strategicznego celu PiS-u, tj. rządzenia twardą ręką i samodzielnie wszystkimi i wszystkim. Reszta, to tylko gra, mistyfikacja, kreowanie winnych, socjotechnika….
3. Czy w środowisku, jak twierdzą politycy PiS-u, rzeczywiście zarysował się nieformalny podział, przeciwników Donalda Tuska, którzy jego obwiniają za brak koalicji. I na ile, nominacja Zyty Gilowskiej ,,namieszała’’ w szeregach PO.
Oczywiście, nie ma żadnego podziału wewnątrz PO. Szerzenie takich poglądów, to również tylko część tej misternej gry polityków PiS-u oraz reakcja łasych na takie doniesienia mediów. Oczywiście w przypadku partii o wspólnym rodowodzie, takich, jak PO i PiS, są ludzie, zwłaszcza z tzw. miękkich elektoratów, którzy mają problem z jasnym i ostatecznym określeniem swojej przynależności. Ale jeśli na kilkadziesiąt tysięcy członków kilku, czy nawet kilkudziesięciu ludzi w skali całego kraju wyraża swoje niezadowolenie, a nawet pragnie zmienić swoją przynależność, to jest to odsetek całkowicie bez znaczenia. Nawet dobrze, bo to lepiej kształtuje partie i ugrupowania, Sytuacja staje się bardzie czytelna. Natomiast, czy nominacja Zyty Gilowskiej „namieszała” w PO? Nie. Zresztą, nie można mieć pretensji do kogoś, kto od wielu miesięcy nie jest członkiem żadnej partii politycznej, iż swoją drogę życiową związał z formacją, która mu odpowiada. Nominacja Gilowskiej była na pewno dużym zaskoczeniem, ale nie, nie wpłynęła na Platformę. Obawiam się natomiast, że może wpłynąć na PiS. Nie wyobrażam sobie bowiem na dłuższą metę pani profesor w szeregach obcego programowo rządu, zwłaszcza, gdyby w jego skład weszli przedstawiciele innych populistycznych partii, na przykład Samoobrony, czy LPR-u. To musiałby się skończyć katastrofą.
4. Jako polityk PO od wielu lat zajmowałeś się sprawami gospodarki, a nie ,,grami politycznymi’’. Czy w obecnej sytuacji coś się zmieniło i czy w swojej partii uczestniczysz w strategicznych decyzjach dotyczących ruchów na scenie politycznej?
Sama definicja polityki, wskazuje, że człowiek, który się nią zajmuje uczestniczy w podejmowaniu decyzji politycznych. Jednak sprawy te nie absorbują mnie na tyle, co innych polityków. Odwrotnie, negatywnie oceniam obecny stan chaosu wywołanego w Polsce przez liderów PiS-u. Chciałbym, aby ten czas już się zakończył i by prace merytoryczne, które preferuję, miały większe znaczenie, niż gierki polityczne i politykierstwo. Tak, ja jestem bardziej posłem merytorycznym, niż „politycznym”. I takim chcę zostać. Ja nie mam do ludzi pretensji, nie żywię zawiści, nie tworzę wojen podjazdowych, nie oczerniam, nie donoszę… Wolę rozmowy, negocjacje, kompromisy… Wszyscy żyjemy w tym samym państwie, bez względu na swoje prywatne światopoglądy, czy oficjalne poglądy polityczne. Co dobrego zrobimy dla innych, będzie służyło także i nam. Co złego zrobi się bliźnim, bokiem wyjdzie, tym co chcą się odkuć na swoich konkurentach. Polska rzeczywistość, ale także i ta pilska polityka, za bardzo są przepełnione zazdrością, zawiścią, czy wręcz nienawiścią do innych osób, do innych ugrupowań. To mi nie odpowiada. Wolę budować, a nie burzyć. Wolę współpracować, a nie konkurować, wolę pokój od wojny, wiecznej wojny. Znam jednak zbyt wielu ludzi, których energię życiową napędza tylko szukanie sposobu na czynienie krzywdy innym. Niestety, życiowe doświadczenie uczy mnie, że jest to choroba nieuleczalna!
5. Czy, jako polityk wywodzący się z regionu pilskiego, przez lata utrzymujący silne związki w terenie, czujesz się już politykiem Warszawy?
Nie. Zawsze podkreślam skąd jestem. Czuję się bardzo związany z regionem pilskim. Tutaj zdobywałem pierwsze szlify w działalności związkowej i społecznej w NSS „Solidarność”, potem w działalności politycznej w ROAD-zie, UD i UW oraz w PO. Tu uczyłem się samorządności, jako radny i burmistrz, tu robiłem swoje interesy, gdy trzeba było zarabiać na życie i na to, by stać mnie było na luksus nieodpłatnej przez kilkanaście lat pracy społecznej. Dlatego swoje siły i efekty mojej pracy pragnę przelać na ten region. Jednak nie można się zamknąć wyłącznie w swoim okręgu. Gdy chce się wpływać nie tylko na lokalną rzeczywistość, to trzeba „istnieć” i w Poznaniu, i na warszawskich salonach, i bywać w wielu regionach w całej Polsce. Dlatego, by służyć regionowi pilskiemu, muszę właściwie być aktywnym także w Wielkopolsce i w Warszawie, a zwłaszcza w Warszawie. To odbiera oczywiście mój czas dla pilskiego, ale zwraca się jednak większymi możliwościami służenia miejscowej społeczności.